Część 3

Tabriz

------------------------

No więc jadę to Tabrizu. Chwilę przed wyjazdem wysłąłem SMSa do Sayara z zapytaniem czy jest możliwość przenocowania u niego. Z załatwieniem hosta w Tabrizie był duży problem, ponieważ podczas irańskiego nowego roku czyli święta Nowrooz odniosłem wrażenie, że wszyscy z Tabrizu wyjeżdżali do Turcji. No ale Sayar okazał się prawdziwym gościnnym Irańczykiem (i nie jechał do Turcji :) i mogłem u niego przenocować .
Tabriz jest bardzo dużym miastem - ponad 1 500 000 mieszkańców. Ale jest mało blokowisk, więc jego powierzchnia jest naprawdę spora. Przed wjazdem do miasta miałem zadzownić do Sayara i oddać telefon taksówkarzowi, a on miał mu przekazać informacje, gdzie mnie zostawi. Sztuczka z przekazywaniem telefonu Irańczykom była później przeze mnie stosowana wielokrotnie, bo jednak z większością nie dało się w żaden sposób dogadać.
Na szczęście mój współpasażer z taksówki coś tam mówił po angielsku więc on też został wciągnięty w plan pomocy turyście :) Wysiedliśmy niedaleko węzła autobusowego i poszedł ze mną do autobusu upewnić się, że jedzie tam gdzie ja miałem jechać. Porozmawiał z kierowcą i wytłumaczył, że jestem turystą i  zaraz zadzwonię do Sayara, a on przekaże mu informacje gdzie ma mnie wysadzić. Tak też się stało. Chciałem zapłacić za bilet (jakieś 50 groszy chyba...) ale kierowca nie chciał pieniędzy :) ah ten Iran... Po jakichś 30 minutach jazdy autobus się zatrzymał i kierowca wysiadł żeby pokazać mi miejsce gdzie ma czekać na mnie Sayar. Jeszcze go nie było, przyjechał po jakichś 15 minutach. Okazało się, że pracuje w cukierni, więc ma mnóstwo roboty, gdyż Irańczycy lubują się w słodyczach, a Nowrooz jest idealną okazją na większe ich spożycie :)
Pojechaliśmy do jego pracy i musiałem poczekać ponad godzinkę bo zamykano dopiero po 22.

Tak wygląda praca w irańskiej cukierni:








-----------------

Po pracy zostałem zaproszony do brata Sayara na kolację. Tego dnia poznałem coś co będzie mi towarzyszyło przez całą podróż po Iranie - kurczaka z ryżem. Jeśli pójdziemy na obiad lub kolację do 10 irańskich rodzin to 10 razy dostaniemy kurczaka i ryż :)
No i jak widzicie używa się widelca i łyżki, a nie noża. Z boku znajduje się obowiązkowy jogurt i surowa cebula do przegryzania. Są to dwa niezastąpione dodatki do kuchni irańskiej. Kiedyś służyły do zabijania bakterii, no i tak się jakoś ostały :)




A "stoły" wyglądają tak:



Na początku ciężko było się przyzwyczaić do takiego siedzenia i kolana głośno protestowały. Ale jak to w życiu bywa po jakimś czasie tak się wytrenowałem, że spokojnie mogłem spędzić nawet 10 minut w takiej pozycji :)
-----
Na następny dzień Sayar poszedł do pracy, a ja ruszyłem na zwiedzanie Tabrizu. Jak na tak duże miasto to do zobaczenia nie było za wiele. Jak się później okazało to typowe dla irańskich miast - 2-3 ciekawe meczety, bazar, jakieś muzeum, park... I tyle. Gdyby nie czasami duże odlegości między nimi to wszystko można by zwiedzić w max. 3-5h. W sumie najwięcej czasu można spędzić na bazarze i na zwykłym chodzeniu po mieście i obserwowaniu irańskiej codzienności.

Kilka słów o Tabrizie - miasto zamieszkane jest przez ludność pochodzenia tureckiego i każdy tutaj powie, że jest Turkiem. Widać dużą różnicę w porównaniu do innych irańskich miast. Choć w sumie większość z nich różni się od siebie BARDZO. Wszystkim - architekturą, ludźmi i klimatem. W Tabrizie najważniejsze są 2 rzeczy - dywany i traktor. Dywany zostaną wyjaśnione niżej, a Tractor to nazwa lokalnego klubu piłkarskiego :) Jeśli znacie Tractor to wszyscy mężczyźni w mieście automatycznie będą was lubić ;)

Zwiedzanie zacząłem od bazaru. Przy jednym z wejść (podobno jest ich ok. 40) znajduje się meczet Jameh (Jāmeh Mosque). W środku jest również medresa, czyli teologiczna szkoła muzułmańska. Niestety nie dało się wejść do wnętrza, gdyż wszystkie drzwi były zamknięte.








Widok od strony wewnętrznego placu.

Bazar w Tabrizie jest jednym z największych na Bliskim Wschodzie i największym krytym bazarem na świecie, od 2010 roku wpisanym na listę UNESCO. Mnie osobiście nie za bardzo się podobał. Wydał mi się zbyt nowoczesny i taki bez klimatu. Jak się później okazało inne irańskie bazary będą dużo ciekawsze.






Tabriz słynie z najlepszych dywanów na świecie. Ale nie takich zwykłych, tylko robionych w formie obrazów.




A ten pan zaczepił mnie gdy spacerowałem po bazarze. Kojarzyłem go ze zdjęcia z jedynego polskiego przewodnika po Iranie. Bardzo się tym chwalił, że jest w tej książce. Lubi być fotografowany i pokazywał mi zdjęcia, które przysyłali mu ludzie z całego świata.








Fragment bazaru ze sklepikami z biżuterią. Chyba najładniejsze miejsce na całym bazarze.



Na bazarze wymieniłem też pieniądze, a w kantorze na TV lecieli Sąsiedzi :)





Z bazaru udałem się spacerkiem w stronę Błękitnego Meczetu. Spacerek trochę się przedłużył, bo pomyliłem drogę :)



Ciekawe czy w Iranie jest coś takiego jak Sanepid ;) Ale mi się nie udało zatruć, więc ogólnie warunki sanitarne nie są złe



Takie rybki każdy kupuje sobie jako ozdobę na Nowrooz



Połączenie nowoczesności i tradycji...



Park z rzeźbą słynnego perskiego poety 
Khaghaniego



Błękitny Meczet - do tyłu wygląda bardziej na żółty, ale przód zdradza nam pochodzenie jego nazwy



Niestety, region Zachodniego Azerbejdżanu w którym położony jest Tabriz, od zawsze nawiedzały trzęsienia ziemi. Błękitny Meczet zbudowany został w 1465 roku, lecz po trzęsieniu ziemi w 1779 roku pozostał z niego tylko wejściowy
iwan. Od lat trwa jego renowacja.



Do środka nie wszedłem. Był to mój mały wyraz buntu przeciwko różnym cenom biletów. Dla Irańczyków bilet kosztuje 1,5 zł, dla obcokrajowców 10 zł. W sumie to i tak niedużo, ale... środek i tak był nieciekawy. Więc oglądnąłem go tylko przez szybkę i wystarczyło :) Później okaże się, że zwiedzanie największej atrakcji Iranu, czyli Persepolis, kosztuje 15 zł, a takiego naprawdę nieciekawego meczetu 10 zł... Dziwny rozrzut.



------------
Krótka wizyta w okolicy Błękitnego Meczetu i zacząłem wracać w kierunku bazaru, gdzie byłem umówiony z Hosseinem. Mieliśmy spędzić kilka godzin razem, gdyż Sayar tego dnia pracował również do 22.

Poniższe zdjęcia pokazują układ częsci ulic w Tabrizie - oddzielne dwa pasy dla autobusów, dzięki czemu przemieszczają się one dość szybko. Choć, jak widać, czasami i inni użytkownicy też z nich korzystają :)








A to już widok na ruch drogowy w Tabrizie i ratusz. Ratusz jest bardzo nietypową budowlą jak na Iran, bo jego architektura przypomina bardziej Europę niż Bliski Wschód.










Wracając wstąpiłem na hamburgera. Dlaczego na hamburgera? A jak zamówić coś w Iranie? W menu szlaczki, nikt nie mówił po angielsku. A hamburger to hamburger chyba w każdym języku.
Do tego okazało się, że hamburgery w Iranie są naprawdę pyszne. Później wiele razy raczyłem się nimi i porównywałem smaki w różnych miejscach. Na zdjęciu widać jeszcze colę ZamZam. To taki irański odpowiednik Pepsi lub Coca Coli. Smak chyba identyczny. Hamburger + ZamZam = 6 zł.



Wracając w stronę bazaru przechodziłem przez targ warzywny. Ilość wszystkiego porażała...







Ulice tego dnia, który był ostatnim dniem 1392 roku, były niezwykle zatłoczone. Tak jakby w starym roku wszyscy chcieli koniecznie coś kupić :)
Chodzenie takimi chodnikami i ulicami przypominało walkę o przetrwanie...









Jak widać, niestety, Tabriz, podobnie jak reszta Iranu, nie jest zbyt kolorowy :(
Ja, w swoim błękitnym softshellu bardzo rzucałem się w oczy :)

Wkrótce spotkałem się z Hosseinem i jego kolegami - Masoudem i Mehdim. Poszliśmy na sziszę i naprawdę doskonale bawiłem się w ich towarzystwie. Chłopaki byli weseli i duuuużo żartowaliśmy. Następnie pojechaliśmy do mieszkania Hosseina i tam czekaliśmy na nowy rok, który zaczynał się dokładnie o 20:27:07 :)

A tuż przed Nowym Rokiem ciśnienie wody w kranie wyglądało tak:

Nowy Rok w Iranie jest ciut podobny do naszego, z tym, że nie pije się szampana i jest trochę mniej hucznie :) Ale sieci komórkowe są tak samo zatkane, bo każdy dzwoni do każdego z życzeniami :)

Po skończonej pracy Sayar przyjechał po mnie Peykanem swojego brata. Peykan to dla mnie motoryzacyjna legenda i uwielbiam te samochody. Poniżej zdjęcie ulicy, na której mieszka Sayar. Te białe auta to właśnie Peykany.



Sayar uczy się grać na tradycyjnym instrumencie zwanym tar. Próbkę jego umiejetności znajdziecie tutaj:

Na filmiku pomyliłem się i nazwa instrumentu to nie sar tylko tar. 

--------

Następny dzień miał być dniem na wycieczkę w poszukiwaniu pewnego pięknego miejsca, ale o tym już w następnej relacji :)





A na zachętę jedno zdjęcie z tego co zobaczycie:



Powrót do strony głównej