Część 10

Shiraz

czyli miasto poetów, ogrodów i rozczarowań :)
------------------------

Trasa z Bandar Abbas do Shiraz to niecałe 600 km, więc tak idealnie na podróż nocnym autobusem. Miałem spać u Amina, ale nie mógł mnie odebrać z dworca, zostawiłem więc plecak w przechowalni bagażu i miałem pojechać do centrum. Na dworcu były dwie przechowywalnie i jak się okazało później - wybrałem tę złą :)
W toalecie dostrzegłem myjącego się turystę. Blondyn o spieczonej na czerwono twarzy raczej nie mógł być Irańczykiem :) Tak poznałem Simona - bardzo sympatycznego i pozytywnego Francuza. Wymienliśmy się telefonami, bo nasze plany zwiedzania Iranu w części się pokrywały. Poszliśmy na postój taksówek i Simon pojechał do rodziny, u ktrórej miał mieszkać, a ja udałem się w stronę centrum. Nietypowym rozwiązaniem jak na Iran było to, że za kurs płaciło się z góry w kasie na postoju.
----------------
Shiraz przedstawiane jest jako miasto poetów i ogrodów, z kilkoma ciekawymi meczetami. Podobno tutejsze dziewczyny mają najpiękniejsze oczy w całym Iranie, a lody są najsmaczniejsze.
W centrum dominuje twierdza Karin Hana. 




(tu jakiś kolega fotograf długo wybierał najlepszy kadr :)

Było jeszcze wcześnie więc na placu nie było za dużo osób. Kiedy wrócę tu wczesnym popołudniem zastanę spore tłumy...

---------------
Spod twierdzy udałem się w kierunku dwóch najciekawszych meczetów. Pierwszym z nich był meczet Vakil z XVIII w. Jego fundatorem, podobnie jak cytadeli był Karim Khan, a nazwa Vakil oznacza regenta.
Słynie on z dużej liczby kolumn, które faktycznie robią wrażenie.



---------------
Następnie poszedłem w kierunku drugiego, jeszcze ciekawszego meczetu Nasir ol-Molka (Nasir al-Mulk). Znałem go z niesamowitych fotografii zdominowanych przez piękne światło przefiltrowane przez kolorowe witraże. Miałem szczęście - udało mi się zobaczyć ten niesamowity spektakl. Słońce pod odpowiednim kątem pada tylko rano, ja do idealnego ułożenia promieni i byłem ciut za późno. Ale i tak to co ujrzałem było przepiękne. Ta część meczetu to tzw. zimowa sala modlitewna, jest zamknięta i używana podczas miesięcy zimowych. Shiraz znajduje się prawie 1500 m.n.pm. więc zimą potrafi tu być naprawdę chłodno. W tym roku pokrywa śnieżna dochodziła w okolicy nawet do 50 cm!

 

 


























Również zdobienia zewnętrzne są niezwykle kunsztowne i kolorowe.



 








 



Zimowa sala modlitewna znajduje się po prawej stronie tego zdjęcia. Trzeba przyznać, że z tej perspoektywy wydaje się dość niepozorna.


------
Po obfotografowaniu meczetu zjadłem sobie śniadanie. Duża kanapka kupiona chyba za 6 zł z nieodłączną colą Zam-Zam zaspokoiła mój głod ;)



Następnie udałem się na pobliski bazar. Bazar nazywa się Vakil (podobnie jak nieodległy meczet z kolumnami) i bardzo mi się spodobał. W naprawdę niewygórowanych cenach można tu było kupić prawdziwe cudeńka. Ja oczywiście poza kilkoma drobnostkami nie kupiłem nic, bo wiedziałem, że moje plecaki mają ograniczoną pojemność :(

Ponieważ nie miałem już żadnych planów, to na bazarze spędziłem trochę czasu. Jak wychodziłem to jego wąskie alejki były tak zatłoczone, że przeciskanie się wśród tłumu ludzi było naprawdę niełatwe.

Z bazaru dałem się znów czyli pod twierdzę. Tam siedziałem lub leżałem na trawie ciesząc się ze słonecznego dnia. Ciekawą sprawą było, że słońce grzało bardzo mocno, ale jak usiadłem w cieniu to po 30 sekundach musiałem ubierać softshell, bo robiło się zimno... To pewnie była "zasługa" wiaterku i położenia miasta na 1500 m.n.p.m 

Wczesnym popołudniem znów spotkałem Simona i wspólnie poszliśmy na lody. Lody z Shirazu są słynne w całym Iranie, ale nie pamiętam, żeby były jakieś wyjątkowo smaczne. Podobnie jest z oczami shirazkich dziewcząt. Miały być wyjątkowo urokliwe (podobnie jak i same dziewczyny) ale jakoś nie były...

Po jakimś czasie w końcu spotkałem się z Aminem. Poprosiliśmy go z Simonem, żeby poradził nam jak najlepiej dostać się do nieodległego Persepolis, czyli teoretycznie największej atrakcji Iranu. Ja osobiście byłem trochę do niej sceptycznie nastawiony, bo wiele razy przekonałem się, że "największe atrakcje" niekoniecznie warte są zwiedzania. Wstępnie do takich właśnie zaliczałem miasto zburzone 2300 lat temu przez Aleksandra Macedońskiego. No ale byliśmy niedaleko więc warto było zapytać. Amin podał nam 3 opcje: wyjazd z jakimś biurem turystycznym, wynajęcie taksówki lub pomoc Vahida czyli swojego kolegi, który ma auto i może nas tam zabrać. Przy wyrażeniu moich wątpliwości, czy Persepolis warte jest zwiedzania (to w końcu głównie ruiny...) Amin stwierdził, że jak nie jestem zainteresowany takim ważnym miejscem to chyba nie mogę u niego spać... Ciekawe podejście :) No ale zadzwonił do Vahida, który niedługo przyjechał i we czwórkę pojechaliśmy zobaczyć ogród, w którym znajduje się mauzoleum i grób najsłynniejszego perskiego poety Hafiza (Hafeza). 

Przed wejsciem powitała nas taaaaaaaaka kolejka:




W środku były tłuuumy ludzi i było strasznie głośno...




Powyżej film z grobu poety. Irańczycy przychodzą tutaj między innymi po wróżby. Sposobów wróżenia jest kilka, a i ja wybrałem jeden z nich. Kupiłem tomik poezji Hafeza z tłumaczeniami angielskimi (tomik to złe określenie, bo to w sumie spora książka). Dotknąłem grobu, pomyślałem życzenie i otworzyłem książkę na chybił-trafił. No i to co przeczytałem było moją wróżbą :)
Podsumowując wizytę w tym miejscu to odniosłem wrażenie, iż większość osób przyjeżdża tam/przychodzi tylko dlatego, że to po prostu słynne miejsce. Bez głębszej refleksji i bez wgłębiania się w twórczość poety...

-----

Po opuszczeniu mauzoleum zdecydowaliśmy się z Simonem skorzystać z usług Vahida i pojechać z nim następnego dnia do Persepolis. Cena, czyli ok. 50 zł od osoby, nie była niska, ale miał przyjechać najpierw po mnie, a potem po Simona, więc postanowiliśmy postawić na wygodę :)

Simon pojechał w swoje miejsce noclegowe (nocował kilkanaście km. za Shiraz u irańskiej rodziny), a ja, Amin i Vahid pojechaliśmy na dworzec po mój plecak. No i okazało się, że przechowalnia, w której zostawiłem bagaż na noc jest zamykana. Tak więc zostałem bez swoich rzeczy, co niedługo okazało się małym problemem, gdyż u Amina spałem po irańsku na podłodze, ale tym razem tylko na kocu. Moja karimata byłaby wtedy luksusem, ale mieszkała sobie wówczas na dalekim dworcu :) Prysznica też nie dało się wziąć, bo rodzina zużyła całą wodę (a może wymówka była jakaś inna... już nie pamiętam), a liczyłem, że zrobię też małe pranie... Tak więc ta noc nie należała do najfajniejszych... Jak się miało wkrótce okazać Shiraz szykował dla mnie więcej negatywnych niespodzianek...

Powrót do strony głównej