gdzie jest krym? na ciastku...

Kwiecień 2012... dostaję propozycję wyjazdu na Krym i bez zastanowienia się zgadzam :)

Wyjeżdżamy na początku maja - w Polsce piękna wiosna, aż żal zostawić kwitnące jabłonie... Po przekroczeniu granicy w Krościenku, na Ukrainie przywitały nas również wiosenne widoki i... i dziury w drogach :) Jak ktoś był to wie o czym mówię, a jeśli ktoś nie był to nie da się tego w żaden sposób opowiedzieć...

Pierwszym punktem do zwiedzenia był Drohobycz:

Przepiękna cerkiew św. Jerzego z przełomu XV i XVI w. pokryta jest w środku polichromią. Z zewnątrz akurat była remontowana...

Cennik jest ciekawy: 4 zł wejście, 2 zł za każde zdjęcie, 4 zł za wejście na chór... Na chór nie wchodziłem, za to kupiłem sobie pocztówkę z widokiem z niego za 1 zł :)

Przebijamy się przez Ukrainę... drogi są już na szczęście ciut lepsze...

No i wreszcie docieramy do miejsca naszego 2 noclegu. To już Morze Czarne.

Tak wygląda nasza kolacja - raki (kupione po drodze), przepyszny okoń morski i ukraińskie piwo (raczej kiepskie...)

Pobudka dnia następnego... mieliśmy straszną ochotę na kąpiel w Morzu Czarnym, ale okazało się, że ta mierzeja za nami była strasznie płytka. Łukasz wszedł jakieś 200-300 metrów "w morze" i woda sięgała mu do kolan :)

Ruszyliśmy dalej, po drodze na polu zobaczyliśmy dziwne urządzenie.... zatrzymaliśmy się i pan który je pilnował opowiedział nam co to jest i jak to działa.

Otóż jest to nadawniacz pól, wodę pobiera z tego rowu i jedzie sobie tydzień w jedną stronę i tydzień wraca :)

Długość, na oko, to dobre kilkaset metrów...

 

Ruszamy dalej i powoli zbliżamy się do krymskiego "Helu" - półwyspu Bakalskoye Kosa

Pośrodku jest troszkę piasku...

ale plaża składa się głównie z muszelek.

Ruszamy dalej - powoli wjeżdżamy w krymskie klify - na początku ziemne.

Krajobraz zmiena się co kilka kilometrów...

aż w końcu przechodzi w prawdziwe wysokie klify skalne

 

 

w morzu trafiamy na takie oto instalacje rybackie

W końcu dojeżdżamy do najwyższych ścian skalnych

 

i tak kończy się kolejny dzień wyprawy

wrak statku

widać drogę którą będziemy jechali

A oto nasz obóz :)

jeszcze poranna kąpiel...

i zwijamy manatki

w końcu docieramy do miejsca zwanego Wielki Atlesh

żegnamy się na chwilę z wybrzeżem i udajemy się do Bakczysaraju

Miasto nas rozczarowuje - jest ani ładne, ani żadne :(  po chwili błądzenia trafiamy w końcu na największą atrakcję - pałac Chanów Krymskich

wszechobecni naganiacze nie poprawiają słabego wizerunku Bakczysaraju

Postanowiliśmy nie wchodzić do środka - obeszliśmy tylko wewnętrzny dziedziniec i ogrody

Po rozczarowujacym Bakczysaraju pojechaliśmy w góry nad miastem - i takie widoki na nas czekały.

 

Naszym celem było skalne miasto - Czufut Kale

Jego początki sięgają końca VI wieku n.e. Prawdopodobnie początkowo była to graniczna strażnica bizantyjska. W 1299 po oblężeniu z użyciem machin oblężniczych miasto zostało zdobyte i splądrowane przez Mongołów dowodzonych przez chana Nogaja. Później ponownie zasiedlone przez Alanów, przypuszcza się że było centrum ich państewka. W latach 40. XIV w. miasto przechodzi pod bezpośrednie rządy Tatarów, którzy od razu budują tu meczet.
Po utworzeniu w XV w. Chanatu Krymskiego w Czufut-Kale ustanowiono stolicę nowego państwa. W 1532 ostatecznie przeniesiono dwór chański i stolicę do nowowybudowanego pałacu w Bachczysaraju. W Czufut-Kale zostaje głównie społeczność karaimska oraz mniejsza ormiańska, ale fortyfikacje utrzymywane były w stanie gotowości, gdyż naturalnie niedostępne plato traktuje się jako punkt schronienia i oporu mieszkańców Bachczysaraju w razie ataku wroga.
W 1778 miasto opuszczają Ormianie. Wcielenie Krymu do Rosji powoduje upadek Bachczysaraju, a tym bardziej Czufut-Kale i większa część Karaimów w XIX w. stopniowo przenosi się do innych miast, pozostali zaś wymierają, tak że na przełomie XIX/XX w. miasto było już niezamieszkane. (Wikipedia)

Późnym popołudniem zwiedzających prawie nie było więc można było spokojnie fotografować :)


Widoki są niesamowite

Mauzoleum Dżanike-Chanym, córki chana Tochtamysza.

Legenda głosi, że podczas długich tygodni oblężenia zabrakło w mieście wody, bo jedyne źródełko zostało zasypane przez działania ciężkich maszyn oblężniczych. Szczelina studzienki była tak mała, że jedynie córka chana (dziewczyna zgrabna, młoda i piękna) mogła się przez nią przecisnąć. Ona sama postanowiła ratować swoich ludzi i odgruzować studzienkę. Jednak wycieńczająca praca sprawiła, że choć woda popłynęła, to Dżanike nie miała już siły wyjść na powierzchnię i tam zmarła. (www.ladra.pl)

Jedna z 5 kenes (domów modlitwy) które zostały na świecie.

Widoki na drugą stronę są również przepiękne

Część domów została wykuta w skale



 

Powoli opuszczamy te piękne okolice i udajemy się w stronę Jałty.

------------------------------

Do Jałty prowadzi droga przez góry. Nie wiem ile było ostrych zakrętów, ale kierowca Łukasz był wniebowzięty. Taka nocna jazda po serpentynach była dla niego niezłą frajdą :)

Po wjechaniu na Aj-Petri w dole ukazało nam się zamiast Morza Czarnego morze mgieł nad Jałtą.

Wiało niesamowicie i było zimno, brrr... ale widoki... powalały!

W dole pod mgłą świeci Jałta.

 

A wschód słońca wyglądał tak.

 

 

 

 

po śniadaniu pakujemy rzeczy i zjeżdżamy w dół do Jałty. 

Mijamy miasto, tankujemy paliwo i jedziemy dalej.

Następnym punktem wycieczki jest Dolina Przewidzeń.

to nie przewidzenia - to Marcin i Łukasz :)

A to przykład tego skąd wzięła się nazwa doliny...

...pewnie wymyśliły ją kobiety :))))

Przyszła burza, lecz mimo to wspinamy się na góry w paśmie Demerdży. Było bardzo ślisko i w sumie tylko dzięki kunsztowi Łukasza udało nam się tam wjechać. Podczas zjazdu na jednym z odcinków Łukasz skwitował to tak: "To ja tu wjechałem????"

Jeszcze chwilkę kropił deszcz, ale generalnie pogoda była fantastyczna.

  

W dole znów powinno być morze - i znów jest morze ale mgieł.

Oj, było co fotografować...

Wracamy tą samą drogą, gdyż plan przejazdu przez góry wybił nam z głowy miejscowy przewodnik, który poinformował nas, że niedawno woda w potokach sięgała do maski auta i przejazd był niemożliwy.

Pojechaliśmy więc w stronę Sudaku i słynnej twierdzy genueńśkiej.

Na żywo nie robiła jednak jakiegoś wielkiego wrażenia...

Widoki z góry były ładne, ale tylko ładne...

Pod twierdzą kupiliśmy wino i pojechaliśmy w stronę Słonecznej Doliny.

Nazwa tej doliny mówi sama za siebie - pięknie operuje tu słońce i dlatego w całej okolicy rozciągają się winnice, z których pochodzi bardzo słodkie wino (podobno najsłodsze wino na świecie)

a tak wyglądał nasz kolejny obóz jeszcze przed wschodem słońca.

 

Po małych negocjacjach cenowych zdecydowaliśmy się na rejs stateczkiem w celu zobaczenia Złotych Wrót. Na lądzie było bardzo gorąco, więc nie wziąłem nic poza podkoszulkiem na ramiączkach. Niestety morze to inna bajka i potwornie zmarzłem...

A tu główny cel podróży - Złote Wrota. Trochę rozczarowujące...

Udajemy się w kierunku atrakcji dnia - Mierzei Arabackiej. Zaczyna się ruinami Twierdzy Arabackiej.

Mierzeja ma 112 km długości o szerokość od 270 metrów do 7 km.

Drogi wyglądają dobrze, ale jednak jazda po niewidocznych, niewielkich garbach to był koszmar.

No i w końcu pierwszy i jedyny nocleg nad Morzem Azowskim.

Jak widać plaża znowu składała się głównie z muszelek. Poza muszelkami były tam też miliony komarów....

Ponieważ mieliśmy jeszcze kilka dni czasu to postanowiliśmy nie wracać przez dziurawe i nudne drogi Ukrainy, lecz przez Mołdawię i Rumunię.

Po drodze zwiedziliśmy Odessę i słynne schody potiomkinowskie.

Schody jak schody - naprawdę nic ciekawego.

Nad schodami stroi pomnik księcia Richelieu, w które wmurowane są płaskorzeźby - dla turystów przedstawiają one różne życzenia - każdy dotyka tego co chciałby mieć w życiu :)

Miasto oczarowuje architekturą. Jest czyste, schludne i przepiękne.

Pasaż handlowy



 

---------

Po opuszczeniu Odessy kierujemy się w stronę Mołdawii

Wybieramy drogę przez zachodnią część tego niewielkiego kraju.

Jak widać jest dość malowniczo.

Mnie zachwyciły niezwykłej urody przydrożne kapliczki.

Studnie są również częstym widokiem.

Przystanki autobusowe są pięknie zdobione.

Opuszczamy Mołdawię i jedziemy do Bukowiny


Największą atrakcją rumuńskiej Bukowiny są malowane monastyry. Ich unikatowość polega na tym, że są ozdobione freskami nie tylko wewnątrz, ale i na zewnątrz.

Voronet - cerkiew p.w. św. Jerzego

-----------------------------------

Suczewica - cerkiew p.w. Zmartwychwstania Pańskiego

 

--------------

A tu już typowe widoczki rumuńskie :)

I zielone pola i góry Bukowiny

Po malowanych monastyrach postanowiliśmy objechać polskie wioski w tym rejonie. W jednej z nich mieliśmy przymusowy przystanek - robotnicy naprawiali rurę. A pół wsi sprawowało nadzór :)

a to już kościół w Kaczyce (rum. Cacica)

I tamtejsza kopalnia soli.