Część 5

Kerman

"Gdyby były same piękne chwile, nie wiedziałbym, że żyłem"
------------------------

Przyszła pora na opuszczenie gościnnego Tabrizu. Obawiałem się o pogodę i zgodnie z moimi planami chciałem jechać na południe, do Kerman, w poszukiwaniu ciepła i dobrej pogody. Choć dobra pogoda była właśnie w Tabrizie, jak się miało niedługo okazać...

U Sayara wykąpałem się jeszcze przed podróżą i użyłem szamponu czosnkowego :) Pachniał ładnie ale, jak się przekonałem, był najlepszym specyfikiem na pojawienie się tony łupieżu :)

Sayar z bratem odwieźli mnie na dworzec. Tutaj poznałem kilka irańskich cudów. 

Po 1: dworce autobusowe w Iranie są daaaaaaaleko od centrum, a czasami daleko od miasta... my jechaliśmy na dworzec dobre 30 minut, a w Iranie nie jeździ się 50 km/h :)

Po 2: Za 15 minut miał odjeżdżać autobus VIP do Teheranu i pan naganiacz bardzo chciał mnie jako pasażera :) Tak bardzo, że z ceny 40 zł za 600km (najdroższy z możliwych biletów w Iranie) zszedł do ceny za bilet normalny autobus, czyli 25 zł. Okazuje się, że jeśli powiemy, że nie chcemy autobusu VIP i zaczniemy odchodzić to zazwyczaj dostaniemy bilet w niższej cenie.

Po 3: Wsiadając do autobusu 10 minut przed jego odjazdem może 8 miejsc było zajętych (na 25 lub 26 bo tyle mają autobusy klasy VIP), ale już w momencie odjazdu wszystkie były zapełnione. I podobne sytuacje zdarzały się jeszcze nie raz. I nie chodzi tutaj o osoby, które miały wcześniej wykupione bilety.

O świcie dojeżdżamy do Teheranu. Jak się okazało autobus do Kerman odchodzi z innego dworca :( Taksówkarze i prywatni przewoźnicy byli napastliwi (i agresywni do siebie nawzajem). Utargowałem cenę z 20 na 15 zł, choć powinna wynosić jakieś 6-8 max... Ale przejazd przez miasto mnie zachwycił... Tego nie spodziewałem się po Teheranie.

A to już jeden z dworców w Teheranie. Zapewne południowy, bo jechałem na południe :)

----

Godzinka czekania na autobus pozwoliła mi zjeść coś w fastfoodzie i porobić kilka zdjęć. Następnie usadowiono mnie z przodu autobusu i 1000 km podróż się rozpoczęła. Aha - bilet kosztował 29 zł :)
Miał tam na mnie czekać Milad, który wcześniej strasznie mnie do siebie zapraszał, oferował nawet, że przyjedzie po mnie do jakiegoś innego miasta. Ale jak się dowiedział, że w Kerman będę ok. 1 w nocy to nie był chętny na odebranie mnie z dworca, bo miał już spać. Jak się okaże, Milad był bardzo nietypowym irańczykiem - oni rzadko chodzą spać przed 1 w nocy :) Miałem się przespać na dworcu, a rano miał po mnie przyjechać.
 Wraz ze zbliżaniem się do tego miasta mina mi trochę rzedła, bo straszliwie lało. Koło 1 w nocy autobus zatrzymał się przy ciemnej ulicy i powiedziano mi, że mam wysiąść. Okazało się, że część kursów omija dworce autobusowe i podróżni wysiadają... gdzieś. Mocno lało i było bardzo zimno, bo Kerman położony jest na pustyni, ale otoczonej wysokimi górami (nawet ponad 3500 mnpm). Na szczęście stała tam taksówka więc zapakowałem się do niej i próbowałem zadzwonić do Milada, ale nie odbierał. Więc chcąc nie chcąc powiedziałem taksówkarzowi, żeby zawiózł mnie do hotelu, ale takiego "no gierun" (gierun po persku - drogi). Powiniem powiedzieć "ne gierun" to może taksówkarz by zrozumiał... Ale nie zrozumiał i zawiózł mnie do najdroższego hotelu w mieście :D  Musiałem jakoś się ratować więc zadzowniłem najpierw do Hosseina z Tabrizu, ale nie odbierał, a następnie do Sayara. Ten na szczęście nie spał i wytłumaczył taksówkarzowi, żeby zawiózł mnie do taniego hotelu. Niestety... w okresie Nowego Roku CAŁY Iran jeździ. Więc wszystko jest zajęte... Objeździliśmy kilka hosteli, hotelików i mosaferkhaneh (noclegownie) ale nigdzie nie było miejsc. Na szczęście taksówkarz miał głowę na karku i zawiózł mnie do... szkoły! Szkoły na czas Nowego Roku zamieniane są na hoteliki dla pracowników edukacji. Oczywiście tutaj też nie było miejsc, ale panowie byli tak mili, że pozwolili mi się przespać na podłodze w sali gimnastycznej zamienionej na recepcję. A ja tej nocy nic więcej nie potrzebowałem... Dostałem jeszcze coś do jedzenia i mogłem iść spać. Przejechałem ponad 1600 km w jakieś 26h więc szybko zasnąłem. 

Pan po prawej był kierownikiem "hotelu szkolnego", a ja spałem za tymi ściankami obitymi materiałem. Mam nadzieję, że nie chrapałem za bardzo :) Pracownikom podziękowałem podarowując im pocztówki, które wziąłem ze sobą. Większości ludzi, którzy jakoś mi pomogli lub z którymi po prostu rozmawiałem podarowałem pocztówkę, a oni bardzo cieszyli się z takiego prezentu. 

W szkole, jak w wielu miejscach publicznych, była tradycjna wystawka, którą w Iranie robi się z okazji Nowrooz. Każdy z jej elementów coś symbolizuje, a 7 rzeczy zaczyna się na literkę S:

  1. Sabzeh lub sprouts - trawa - reprezentuje odrodzenie i nowe życie.
  2. Samanu - to słodki pudding który robi się z kiełków pszenicy - reprezentuje wyrafinowaną kuchnię perską (taaaa, akurat... :)
  3. Seeb to jabłko i reprezentuje piękno i zdrowie.
  4. Senjed - słodkie owoce oliwnika wąskolistnego - reprezentują miłość. Mówi się, że zapach drzewa i jego owoce sprawiają, że ludzie się zakochują i wówczas nic innego, tylko miłość, jest dla nich ważna.
  5. Seer czyli czosnek reprezentuje lekarstwo.
  6. Somaq  - jagody sumaka reprezentują kolor wschodzącego słońca będącego alegorią Dobra zwyciężającego Zło.
  7. Serkeh - ocet - reprezentuje wiek i cierpliwość.
Zobaczymy też złote rybki, których podobno sprzedaje się aż 5 milionów co roku, jakąś świętą księgę, tom poezji oraz lustro.

---------------------------------------

Rano, gdy już włączyłem telefon, zadzwonił Milad. Podobno bardzo się denerwował, że nie zastał mnie śpiącego na dworcu (taaa, na pewno...) i, że miałem wyłączony telefon. A gdy już po mnie przyjechał, to zdziwił się również, że nie jestem zbyt entuzjastyczny na jego widok... Pojechaliśmy do niego, a potem na zwiedzanie Kerman. Choć Milad nie bardzo wiedział, co mi pokazać... No i cały dzień wypytywał mnie o wizę do Polski. Czyli chodziło mu tylko o zaproszenie ułatwiające jej zdobycie. No cóż, nawet w Iranie może trafić się człowiek ze złymi intencjami.

Kerman okazał się brzydkim miastem. Takim po prostu nieładnym :) nie ma tam nic ciekawego, poza pięknymi górami dookoła. Ale ładne krajobrazy to są w połowie Iranu... Aha - żeby nie było, że to tylko moje zdanie o Kerman. Wszyscy irańscy turyści których poznałem w następnych dniach bardzo narzekali, że Kerman im się nie podoba i byli zdziwieni, że aż tylu jest żebrzących ludzi. Kilka meczetów i bazar nie były niczym nadzwyczajnym w skali całego kraju.

No ale mimo wszystko coś tam można zobaczyć - zaczęliśmy od meczetu Malek / Imama (Malek / Imam mosque) - najstarszego w Kerman i być może w całym Iranie.

 

Pojechaliśmy w stronę bazaru i pierwszy raz pojawiły się badgiry, czyli wieże łapiące wiatr. To rodzaj naturalnej klimatyzacji i to tak skuteczny, że używany do dzisiaj. Pionowe otwory w wieżach kierują powietrze do środka pomieszczeń i je schładzają.

Przed wejściem na bazar ustawiony jest pomnik rzemieślnika wykonującego miedzianą miskę - Kerman znany jest właśnie z wyrobów z miedzi, upraw kminku i specjalnego typu dywanów. 

Bazar raczej nieciekawy - mnie nie zachwycił.

Chłopaki mieli przerwę od wojska, więc było im bardzo wesoło :)

Wewnętrzny plac na bazarze

A tu widać skutki nocnej ulewy... po lewej stronie kopuła łaźni

A tu taki prawdziwy, nieciekawy i zaniedbany Kerman...

W tym mieście pierwszy raz natkąłem się na typ lodów zwanych "shirazi" - nazwa pochodząca od miasta Shiraz. Nazywają je lodowym makaronem. Te nie były zbyt dobre... Oryginalne lody w Shiraz były znacznie smaczniejsze. 

A to już najsłynniejszy meczet w Kerman - Meczet Mozaffri (Piątkowy).

Akurat wejście miał bardzo ładne - pewnie najładniejsza rzecz w Kerman :)

troszkę ziemniaków i troszkę cebuli :)

W Kerman spotkałem się też pierwszy raz ze starym systemem pukania do drzwi. Otóż dawniej na drzwiach przybite były dwie kołatki - jedna dla kobiet, a druga dla mężczyzn. Różnią się wydawanym dźwiękiem (w relacji z Esfahanu będzie filmik pokazujacy róznicę w odgłosie każdej kołatki) i dzięki temu, gospodarze wiedzieli kto ma podejść do drzwi - jeśli pukała kobieta to otwierała jej kobieta, a jeśli gościem był mężczyzna to drzwi otwierał mężczyzna.

Wieczorem pojechaliśmy z ojcem Milada w góry otaczające miasto. Mieli nadzieję na znaleziene grzybów pojawiających się po pierwszych wiosennych burzach. Grzybów nie było, ale za to widoki były niesamowite!

Za tymi górami zaczyna się pustynia Dasht-e Lut - najgorętsze miejsce na ziemi.

I tak kończył się mój pierwszy dzień w Kerman. A właściwie jeszcze nie, bo oczywiście okazało się, że Milad mnie nie przenocuje. A ponieważ na następny dzień zdecydowałem się wykupić wycieczkę do Rayen i Bam, to musiałem zostać w tym mieście. Tak więc uprosiłem ich, żeby zawieźli mnie do parku niedaleko hotelu spod którego wyjeżdżał autobus. A w parku rozbiłem namiot i mogłem prawie spokojnie spać. Prawie, gdyż w nocy było jakieś +3 stopnie i uratowała mnie dopiero moja puchowa kurteczka...


Powrót do strony głównej